piątek, 26 kwietnia 2013

KAT-TUN's life - Rozdział drugi

Rozdział drugi, dawno napisanego opowiadania o KAT-TUN. Ten rozdział o ile pamiętam był inspirowany plotką z tamtych czasów według której Kame całował się z jakimś przypadkowym barmanem. *sorry za krótką i taki nijaką notkę odautorską, ale jakoś naprawdę nie mogę się dzisiaj skupić na niczym, więc po prostu dobrze się bawcie czytając opowiadanie*



KAT-TUN’s life


Rozdział drugi, czyli o zbyt bliskim spotkaniu Kamenashiego Kazuyi z barmanem

       Lało jak z cebra. Przez zalane wodą ulice Tokio, biegł chłopak, który ze zgrabnością pijanej baletnicy, próbował ominąć kałuże. W rezultacie miał buty pełne wody oraz nogawki spodni mokre i zabłocone aż do kolan. Zresztą tego i tak nie było widać, ponieważ parasolka nie dawała mu wystarczającej ochrony przed deszczem, jaki właśnie nawiedził stolicę i chłopak i tak był cały mokry.
       Wreszcie dotarł przed odpowiedni budynek. Szybko wbiegł po schodach, by w końcu znaleźć się w środku. Pociągnął za klamkę… Zamknięte. No tak, najpierw za pomocą domofonu trzeba skontaktować się z recepcją z powodu remontu i towarzyszącego mu zamieszania. Mimo wszystko uważał za szczyt wszystkiego to, że przez te wszystkie ceregiele tracił tyle czasu i nerwów. Nareszcie minutę po naciśnięciu guzika odezwał się głos:
            - Nazwisko, imię oraz cel przybycia?
            - Kamenashi Kazuya. Bo mi kazaliście. – odpowiedział krótko.
            - Proszę wejść tylnymi drzwiami, Kamenashi-san. Są otwarte.
       „Że też na to nie wpadłem.” pomyślał. Poczuł się prawie niczym Bakanishi. Wprawdzie nie miał pojęcia, jak on może się czuć, ale często nad tym myślał i głęboko mu współczuł, że taki się już urodził.
       „Sukces! Jestem w budynku. Teraz jeszcze tylko znaleźć odpowiednią salę, załatwić wszystko jak najszybciej i wrócić do ciepłego mieszkanka.” – myślał optymistycznie Kamenashi znalazłszy się w środku i ruszył, tak jak pomyślał, na poszukiwania pomieszczenia, w którym kazali mu się dzisiaj stawić.

* * *

       I rzeczywiście bardzo krótko zajęło mu załatwianie spraw w agencji. Za krótko. Już po piętnastu minutach wracał do domu przez te same mokre ulice Tokio.
       Będąc już w domu, zaczął rozmyślać o tym, co mu powiedziano w agencji. Nie był zadowolony z informacji, które mu przekazano, ale co gorsza, oni również. Całe szczęście na razie kazali mu tylko to przemyśleć. Co będzie dalej, nie wiedział.
       Zadzwonił telefon. „Nakamaru” przeczytał na wyświetlaczu. Nie chciało mu się z nim rozmawiać, ale nieodebranie równało się z przyjazdem Yuichiego do jego mieszkania, a tego jeszcze bardziej nie chciał.
            - Słucham? – powiedział do telefonu.
            - Kame, podobno zostałeś wezwany w pilnej sprawie do agencji. Co ci powiedzieli? – Maru jak zwykle od razu przeszedł do rzeczy.
            - Nic ciekawego. Tylko tyle, że jest możliwość bym mógł zagrać w jakieś-tam dramie. – wymyślił na poczekaniu Kamenashi. Naprawdę nie miał ochoty mu się zwierzać.
            - I tyle? To rzeczywiście nic ciekawego ci nie powiedzieli…
       Przez chwilę nikt nic nie mówił. Pierwszy odezwał się Nakamaru, zmieniając temat.
            - Okropna dzisiaj pogoda, no nie? Kto by pomyślał, że to prawie lato.
            - Noo…
       Znowu cisza.
            - Granie w dramie, wiąże się z dodatkowym stresem. Chyba nie zaczniesz znowu palić? – zaniepokoił się Yuichi.
       „No tak, gdzieś tu powinienem mieć ukrytą paczkę papierosów, którą schowałem, gdy ostatnim razem, pół roku temu, rzucałem palenie. Nie jest na pewno pełna, ale wystarczy bym się uspokoił.” myślał Kamenashi. Za to do Nakamaru powiedział.
            - Oczywiście, że nie. Skąd taki pomysł?
            - Nie wiem, tak jakoś… Dobra, to ja kończę, ale jakbyś miał jakiś problem to zadzwoń. – i rozłączył się.
       „Nareszcie” pomyślał Kazuya, po czym zajął się szukaniem papierosów.

(10 minut później)
            - Dzyyyyyyyyyyyń…! – rozległ się dzwonek do drzwi.
       Kamenashi dalej szukał zguby, więc nie chciał sobie przerywać, by otworzyć drzwi. I nie musiał. Okazało się, że zapomniał ich zamknąć, a osoba, która dzwoniła do drzwi, po prostu weszła. Troszkę się przestraszył, nie wiedząc kto to może być i przypomniawszy sobie historie, które opowiadał mu Nakamaru (a któremu znowu wpajała je matka) o wilkach, które miały symbolizować bandytów. Chwilę później, jednak, już uspokojony wrócił do przerwanego zajęcia.
        Gość najwyraźniej szukał właściciela mieszkania i znalazł go w sypialni przeszukującego szuflady komody przy łóżku.
            - O! Tutaj się schowałeś. – powiedział Koki, bo to właśnie on był tym gościem.
            - Wcale się nie schowałem. I przepraszam, że nie otworzyłem ci drzwi, ale byłem zajęty.
            - Nic nie szkodzi i tak były otwarte. Nie boisz się fanek? Wejdą, porwą cię i nawet tego nie zauważysz. – zażartował Tanaka, ale nie widząc zainteresowania za strony Kamenashiego, spytał – Szukasz czegoś?
            - Niezupełnie.
            - Pomóż ci?
            - Nie, poradzę sobie.
       Przejrzał już całą sypialnie, ale nie znalazł tego czego szukał. Przeszedł więc do salonu. Koki nie ustępował go ani na krok. Trochę to zaczęło irytować Kamenashiego, więc zapytał:
            - A tak w ogóle, to co cię tu sprowadza?
            - Nie co, tylko kto. Nakamaru dzwonił do mnie i powiedział, że dzwonił do ciebie w sprawie nagłego wezwania do agencji, a ty nie chciałeś mu nic powiedzieć i do tego skłamałeś. Więc przysłał mnie tu bym dowiedział się, co się stało.
            - Że niby skłamałem?! – Kame próbował udawać oburzonego, a jednocześnie nie odrywał się od swojego zajęcia.
            - Dostałeś podobno rolę w dramie.
            - Nie dostałem. Jest tylko możliwość, że dostanę. – Kamenashi chciał trzymać się wersji, którą wymyślił na potrzebę rozmowy z Nakamaru.
            - I tylko po to cię wezwali. Jakoś też nie mogę w to uwierzyć.
       „To nie wierz” chciał powiedzieć Kazuya, ale w tym momencie znalazł to czego szukał i zamiast tego krzyknął:
            - Jest!
       Mimo że w paczce znajdował się tylko jeden, ostatni papieros, to i tak w środku cieszył się jak dziecko. Koki patrzył zdziwiony na Kamenashiego trzymającego w ręce papierosa.
        „Nic dziwnego. Wszyscy moi znajomi wiedzieli, że za wszelką cenę chcę rzucić to świństwo.” Mimo że w myślach nazwał to „świństwem” teraz szukał zapalniczki, bądź zapałek.
       Szybko jednak dowiedział się, że źle domyślił się powodu zdziwienia przyjaciela, kiedy ten wyjął mu przedmiot nałogu z ręki i z jeszcze większym zdziwieniem powiedział.
            - Skąd wiedziałeś, że ja swoich zapomniałem? Zresztą nie mów. To co nazywają jednością umysłów między przyjaciółmi. Telepatia. – i za nim Kazuya zareagował, ten wyjął zapalniczkę, zapalił papierosa i zaczął się nim zaciągać. I mówił dalej.
            - Nie rozumiem ludzi, którzy twierdzą, że papierosy szkodzą.
            - Yhy. – przytaknął bez zastanowienia Kame, przyglądając się tęsknym wzrokiem, wypalanemu papierosowi.
            - Skoro się ze mną zgadzasz to czemu znowu nie zaczniesz palić? W końcu pół roku to nie wieczność, więc nic straconego.
       „Łatwo ci mówić.” pomyślał najpierw, mając na myśli to, że przecież to on zabrał mu papierosa. Jednak szybko zrozumiał, że Koki wcale nie chciał, by znów zaczął palić, ale próbował mu w ironiczny sposób uświadomić, że tym jednym papierosem zmarnowałby pół roku wysiłku. Wprawdzie Kazuya nie miał pojęcia, co za ukryty cel ma Tanaka w tym, by znów nie zaczął palić, ale wolał go o to nie pytać. Zmienił więc temat.
            - Czemu Nakamaru sam nie przyszedł, jeśli chciał się czegoś więcej dowiedzieć?
            - A co? Nie cieszysz się, że to ja przyszedłem?
            - Jest mi to obojętne.
            - Dzięki bardzo. – Koki udał naburmuszonego – Tak naprawdę to przyszlibyśmy obydwoje, ale Nakamaru umówił się z mamą, że przyjedzie dzisiaj do niej na obiad, więc ostatecznie przyszedłem sam.
            - To w końcu Maru cię tu przysłał czy sam chciałeś przyjść?
            - Maru mnie przysłał, ale to wcale nie oznacza, że nie chciałem przyjść.
       Kamenashi westchnął. Jak zwykle coś kombinowali.
       Tymczasem Tanaka włączył telewizor i przełączał z programu na program. W końcu zatrzymał się na jednym z nich i zaczął oglądać. Chwilę później oglądali już oboje.

(1,5 godziny później)
            - Kame, zostaw w spokoju moją bluzę! I tak jest już cała mokra. – mówiąc to Koki próbował wyjąć ją z rąk przyjaciela. Ten jednak trzymał ją dosyć mocno i blisko twarzy, tak, że łzy płynące mu po policzkach skapywały mu na wyżej wymienioną część garderoby.
       Nie chcąc mu jej wyszarpywać siłą, chciał poprosić, by sam z dobrej woli ją puścił.
            - Kazuya, no pros… Ty idioto, co ty do cholery robisz!?
       Naprawdę miał wyjątkowo dobre intencje. Ale widząc, że Kamenashi nie tylko zachowuje się, jakby w ogóle go nie słyszał, zapatrzony w ekran telewizora, ale do tego właśnie zamierza wysmarkać się w jego bluzę, nie wytrzymał i wyrwał mu ją.
       Ten nic nie zauważając, oglądał dalej, tylko teraz od czasu do czasu pociągał nosem.
       Tanaka nie wiedział, co zrobić. Film (jakaś komedia romantyczna) strasznie mu się dłużył, ale Kamenashiemu najwyraźniej się podobał. A skoro już teraz płakał, to wolał nie myśleć, co by było jakby wyłączył telewizor. Postanowił więc, że wróci do swojego domu na jakiś czas i przyjdzie później. Zanim jednak wyszedł włożył do rąk Kazuyi paczkę chusteczek z których tamten intuicyjnie zaczął korzystać.

* * *

       Gdy wrócił do mieszkania przyjaciela dwie godziny później (w innej bluzie), telewizor nadal był włączony, zużyte chusteczki leżały porozrzucane na podłodze przy kanapie. A Kazuya? A Kazuya spał w najlepsze, najwyraźniej zmęczony wylanymi łzami. „Dziwne.” – pomyślał Tanaka. – „Od początku bycia razem w zespole Kamenashi potrafił naprawdę wiele znieść i nigdy nie narzekał. No i stara się nie okazywać emocji. A mimo to od czasu do czasu miał ma chwilowe depresje i płacze jak bóbr na filmach. Naprawdę dziwne.”
       Starając się być cicho, wyłączył telewizor i przeszedł do kuchni. Zajrzał do lodówki. „Nic dziwnego, że jest taki chudy. Jak nie ma co jeść.” Wolał nie sprawdzać zawartości szafek, spodziewając się, że i one niewiele zawierają. „No, trudno. Zabiorę go później gdzieś na miasto i tam zjemy.” Szczerze zazdrościł teraz Nakamaru, który pewnie teraz jadł drugą dokładkę trzeciego dania. Zaraz potem pomyślał o zawartości lodówki Kame i swojej, która nie zawierała o wiele więcej i aż zaburczało mu w brzuchu. Postanowił jednak wytrzymać aż do obudzenia przyjaciela i dopiero wtedy pójść z nim coś zjeść. By zapomnieć o głodzie wyjął kartkę oraz długopis i zaczął pisać nową piosenkę.
       Niezależnie od tego, jak bardzo się starał, na myśl przychodziła mu tylko jego stara piosenka „Parasite”, a dokładnie fragment „I’ll eat you!” Nie mogąc się od tego uwolnić przez następną godzinę,  dał sobie w końcu z tym spokój. W końcu, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, usnął tam gdzie siedział, czyli na krześle przy stole kuchennym.
       Śnił mu się koszmar. Właśnie zaopatrzył kuchnię i przyszedł Jin i wszystko zjadł. Zaraz to już się kiedyś wydarzyło i to nie raz. Ostatnim razem z jakiś tydzień temu. Tyle, że tym razem sprawa wyglądała poważnie, bo słyszał głos wołającego z rozpaczą Kazuyi.
            - Koki! Koki! – nagle głos przestał wydawać się zrozpaczony, a zaczął być całkiem naturalny. – Koki! Obudź się! – dopiero teraz Tanaka uświadomił sobie, że Kamenashi próbuje go obudzić, łącząc wołanie z delikatnym szturchaniem, które według Kokiego mogło go, co najwyżej bardziej uśpić. Obudził się jednak i zaczął słuchać, jak Kazuya próbuje się usprawiedliwić.
            - Przepraszam, że zasnąłem. Naprawdę chciałem obejrzeć w tobą ten film do końca.
       Jak widać nie był świadomy tego, że Tanaka w pewnym momencie wyszedł, nie mogąc znieść filmu, no i po części też jego zachowania. Nie miał jednak zamiaru go uświadamiać, ponieważ Kamenashi w ramach przeprosin przygotował dla niego gorącą czekoladę, samemu pijąc zrobioną na szybko herbatę.
            - Przygotowałem też jajecznicę, niestety z samych jajek. Chcesz trochę? – Kame dalej częstował Tanakę, a ten nie potrafił się oprzeć nawet tak prostym „daniom”.
       Dzieląc jajecznicę, dał Kokiemu trzy czwarte, dla siebie biorąc pozostałą ćwiartkę. Nie podobało się to Tanace, ale będąc tak głodnym jak był, nie był w stanie się sprzeciwić. Za to obiecał sobie, że zabierając go dzisiaj na miasto, to on postawi mu kolację i wepchnie w niego tyle jedzenia, ile się tylko da.
            - Przepraszam, że tylko tyle mogę przygotować. – przepraszał dalej Kazuya.
            - Niech zgadnę… Jin? – próbował zgadywać powód Koki.
            - Co? – nie wiedział najwyraźniej o co chodzi Tanace Kazuya, ale po chwili zrozumiał – Nie… To znaczy… Niezupełnie. – jak zwykle nie chciał ani na nikogo skarżyć ani narzekać. Nie chciał również kłamać. – Ja go zaprosiłem, tak jakby.
            - Wiesz, też go niedawno zaprosiłem, o ile zaopatrzenie kuchni nazwiemy zaproszeniem. W przypadku Jina, tak to się chyba powinno nazywać. – skomentował Tanaka, po czym zmienił temat – Co myślisz o tym byśmy poszli gdzieś zjeść na miasto? Ja stawiam.
            - Dobrze, ale nie zgadzam się byś za wszystko płacił.
            - Czemu?
            - Bo nie wypada, by starszy stawiał młodszemu.
            - Niekiedy Nakamaru i Ueda stawiają Jinowi i nie ma żadnego problemu. – stwierdził na głos Koki, po czym w myślach dodał „Nie licząc problemu z tym, że Akanishiemu trudno odmówić.”
       Kamenashi był nieprzekonany.
            - Ale między nimi jest rok różnicy.
       Koki po tych słowach prawie nie spadł z krzesła.
            - A my to niby co? Różnica jakieś sto lat, no nie?
       Na policzkach Kazuyi można było zobaczyć rumieniec zażenowania, co było rzadkim widokiem, bo pod kilogramami makijażu nigdy nie dojrzy się takich rzeczy.
            - No ale Jin… to Jin. – stwierdził inteligentnie Kamenashi.
            - Właśnie. A Kazuya to Kazuya i dzisiaj pozwoli sobie postawić kolację. Tylko coś na siebie nałóż i myślę, że możemy iść.
       Nie mogąc nic wymyśleć Kamenashi posłuchał Tanaki i pięć minut później szli razem, nadal jeszcze mokrymi chodnikami miasta Tokio. Żaden jednak nie narzekał z powodu kałuż, ponieważ cieszyli się, że chociaż przestało padać.
       Koki chciał zabrać Kazuyę do którejś z drogich restauracji, ale Kamenashi uparł się, że jeśli chodzi o niego to woli jadać w zwykłych barach szybkiej obsługi. Do takiego też ostatecznie poszli.
       Pierwsze co Tanakę uderzyło zaraz po wejściu, to zaduch i zapach papierosów. Nawet dla nałogowego palacza był to odór dosyć mocny. Wiedząc jednak, że Kamenashiemu to nie przeszkadza (sam wybrał lokal) i nie chcąc psuć wieczoru, nic nie powiedział. Domyślał się, że jego przyjacielowi przestało przeszkadzać przebywanie w takich nieprzyjemnych miejscach, w momencie gdy zakochał się w jakiejś barmance. Spędzał wtedy dużo czasu w barze, w którym pracowała ta dziewczyna. Wówczas KAT-TUN (bez Kame) często zastanawiał się nad tym, co by było gdyby Kazuya zakochał się np. w córce yakuzy. Czy wtedy rzuciłby zespół i dołączył do mafii? Ostatecznie to nie byłby taki zły pomysł dla nie mającego żadnego wykształcenia Kamenashiego.
       Koki będąc w barze przypominał sobie te czasy, gdy przerwał mu to barman pytaniem:
            - Co podać?
       Zamówili coś do jedzenia i picia, po czym Tanaka przypomniał sobie, po co właściwie dzisiaj odwiedził Kamenashiego.
            - Naprawdę nic ci nie powiedzieli dzisiaj w agencji? – spytał na początek.
       Kazuya wyglądał na zaskoczonego. Widać, próbował o tym zapomnieć i prawie mu się udało.
            - Nie. – odpowiedział krótko, mieszając drink, który właśnie podał mu barman, a następnie wypijając go za jednym podejściem. Zamówił następnego.
       Nastąpiła niezręczna cisz, która trwała około 15 minut. W ciągu tego czasu, Kamenashi zdążył opróżnić jeszcze trzy szklanki.
       Wprawdzie drinki były słabe, ale Tanaka wiedział, że prędzej czy później Kazuya się opije. Ale było mu to trochę na rękę, bo dzięki temu będzie miał większą szansę, by się czegoś dowiedzieć.
            - Wy wiecie, co mi powiedziano, prawda? – zapytał nieoczekiwanie Kamenashi.
       Koki zastanawiał się chwilkę, co odpowiedzieć. Właściwie to wiedział lub raczej domyślał się, wiedząc coś o czym Kazuya nie miał pojęcia, jednakże nie mógł zdecydować się czy powiedzieć to przyjacielowi. W końcu postanowił powiedzieć mu całą prawdę, gdy:
            - Ty jesteś Kamenashi Kazuya, prawda? – spytał ni z tego z owego barman.
       Kamenashi tylko kiwnął głową.
       „Ups! Niedobrze.” Pomyślał Koki, patrząc na to. „ Bogowie, jeśli to dobrze się skończy, to obiecuję, że przestanę was zanudzać modlitwami o rzeczy niemożliwe. O chociażby o to, żeby Bakanishi zmądrzał .” Nic jednak nie powiedział i tylko patrzył na rozwój wypadków.
       Barman rozgadał się na dobre. Mówił, jak to bardzo się cieszy, coś o sobie, jak się cieszy, jak był na koncercie KAT-TUN, jak się cieszy, że mógł spotkać swojego idola, jak… Kamenashi natomiast nie mówił nic. Nie wiadomo było nawet czy słuchał, bo jedyne co robił to kiwał głową, pił kolejnego drinka i od czasu do czasu coś przegryzał.
       I w ten sposób Kazuyi urwał się film.

* * *

       Dwa dni później Kamenashi zebrał cały KAT-TUN w budynku agencji, by zacząć ćwiczyć do mających się odbyć latem koncertów w Tokyo Dome. Wprawdzie mieli to zrobić za tydzień albo dwa, ale ich nieoficjalny lider się uparł i na tym stanęło. Jednak jak tylko nadarzyła się okazja (a nadarzyła się już po pierwszej godzinie ćwiczeń) Tanaka i Nakamaru uciekli z sali ćwiczeń do najbliższej restauracji.
            - Co go tak nagle napadło? – narzekał Koki – Kazać nam ćwiczyć już teraz.
            - Dziwisz mu się? Tyle ile on zjadł, kiedy go zabrałeś ostatnio na kolację, to on pewnie przez tydzień normalnie nie je. I jeszcze alkohol. Wszystko strasznie kaloryczne, więc chce teraz ćwiczeniami spalić tłuszczyk. A tak właściwie to co cię podkusiło, by go zabrać do baru?
            - Ja go zabrałem? Sam chciał. Zresztą co ja się tłumaczę. Mogłeś sam po niego przyjechać i zabrać go, gdzie tylko byś chciał, chociażby na obiad do swojej mamy.
            - Okay, okay, zrozumiałem. Nie mieszaj w to mojej mamy. Przecież i tak obydwoje wiemy, że wszystkiemu winny jest Akanishi.
            - Taaa… On i jego pomysły. Skąd mu przyszło do głowy, by namówić ludzi z agencji do okłamania Kamenashiego. Przecież jakby powiedzieli mu tak jak im kazał Akanishi, że jest wywalony z Johnny’sów, to on byłby gotowy popełnić samobójstwo. Właściwie to jak w końcu Kamenashi dowiedział się prawdy? Przecież nie domyślił się sam, że to był głupi żart.
            - To proste. – zaczął tłumaczyć Tanace Nakamaru – Ludzie, którzy mieli powiedzieć Kamenashiemu, że został wywalony, „zlitowali się” i powiedzieli mu tylko, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że z powodu kryzysu i tego, że nie wykazuje się ostatnio niczym szczególnym, może zostać wyrzucony. Akanishi dowiedziawszy się o tym następnego dnia, wkurzył się i zrobił gościom awanturę. No to oni też się wkurzyli i zadzwonili do Kamenashiego, by wyjaśnić całą sprawę i przeprosić. I oto cała historia.
            - Aaaaaa… - powiedział tylko Tanaka.
       W tym momencie wszedł do restauracji Taguchi. Chwilę się po niej rozglądał, a gdy spostrzegł swoich przyjaciół, wyraźnie się ucieszył i ruszył w ich stronę.
            - Znalazłem was wreszcie. – powiedział, stanąwszy obok ich stolika – Kamenashi martwi się, że nie zdążycie nauczyć się kroków, a Akanishi-san bardzo się rozgniewał, że się lenicie i nie bierzecie tych wszystkich ćwiczeń na poważnie.
            - Raczej po prostu wściekł się o to,  że nie uciekł razem z nami. – skomentował Koki. Taguchi nie zaprzeczył.
            - Bynajmniej, proszą was o to byście wrócili.
            - Proszą? To czemu sami się nie pofatygowali, by nas poszukać. Mogliby przyjść. Bo nie wiem czy Kamenashi wie, ale to, że od czasu do czasu, czyli raz dziennie, je się obiad i jest to całkiem normalne. Przy okazji też by coś zjadł. – tym razem odezwał się Nakamaru.
            - Chłopcy, proszę, nie róbcie mi tego. – zaczął prosić Junno – Akanishi powiedział, że mogę bez was nie wracać.
            - Ja nie widzę problemu. – wtrącił się znowu Tanaka – Nie wracaj.
       Nakamaru wskazał na miejsce obok siebie, dając znak by Taguchi usiadł. Ten natomiast ucieszył się podwójnie: nie musiał wracać na próbę i nie siadł obok Tanaki, który w ten sposób nie mógł go kopać pod stołem.
            - O czym rozmawialiście? – zainteresował się na początek.
            - O dwóch pasterzach, którzy najpierw zgubili dwie owca, a teraz jeszcze jedną. – powiedział alegorycznie Tanaka.
            - Aha. A właśnie. Tak sobie myślałem o tym żarcie Akanishiego i o tym całym zdarzeniu w barze. Podobno Kamenashi się upił i był tam gejowaty barman, no i on, ten barman, ten tego z Kamenashim, no wiecie…
            - Inaczej mówiąc, chcesz wiedzieć, jak było naprawdę? – przerwał mu Koki, nie chcąc nawet słyszeć, tych zmyślonych historyjek.
       Junnosuke kiwnął głową.
            - Naprawdę to było tak. Był bar, był upity Kamenashi i był barman-gej. Tyle prawdy z tego co zacząłeś mówić. Dalej było tak… Barman widząc, że Kamenashi nie jest jeszcze nieprzytomny, ale w pewnym stopniu nieświadomy i tylko kiwa głową, zaproponował mu pocałunek, na który Kame oczywiście tylko przytaknął…
            - I pozwoliłeś mu na to? – przerwał mu Taguchi.
            - Nie sądzę. – odezwał się Yuichi, który też słyszał prawdziwą wersję po raz pierwszy. – Chyba, że zrezygnował już z postanowienia, że będzie pierwszym chłopakiem, który pocałuje Kamenashiego.
            - Nie zrezygnowałem. – zapewnił Koki, po czym kontynuował – Kiedy przymierzał się do pocałunku podstawiłem między niego i Kamenashiego szklankę z drinkiem i ten zamiast swego idola pocałował naczynie.
            - Musiał się nieźle wściec. – skomentował Taguchi.
            - Raczej nie. – mówiąc to Taneace zmienił się wyraz twarzy – Nic nie zauważył, bo też był nie do końca trzeźwy. Zamiast tego zaczął się wydzierać na cały bar, że pocałował Kamenashiego.
            - I co zrobiłeś? – znowu przerwał mu Taguchi.
            - Co mogłem zrobić? Szybko zapłaciłem i wywlokłem z baru ledwo trzymającego się na nogach Kamenashiego.
       Zapadła cisza.
       Drzwi do restauracji się znów otworzyły i stanął w nich Ueda. Ten bez trudu ich spostrzegł, podszedł do ich stolika i jakby nigdy nic usiadł obok Tanaki.
            - Ciebie też wysłali na poszukiwania? – spytał go Taguchi.
            - Nie. – mówiąc to Tatsuya pokręcił głową – Sam im to zaproponowałem. Jakoś ciężko było mi z nimi wytrzymać.
            - Tak ostro ćwiczą? – zdziwił się Nakamaru, na co Ueda znów pokręcił głową.
            - Nie. Akanishi jedyne co robi, to zapala kolejne papierosy, natomiast Kamenashi, użala się nad tym, że nie nadaje się na lidera, bo nie potrafi nas trzymać w ryzach. No i oczywiście musiał mi przypomnieć, że właściwie to ja jestem oficjalnym liderem i mógłbym coś zrobić. No to zrobiłem. Poszedłem was szukać.
       Drzwi do restauracji po raz kolejny się otworzyły, tym razem z hukiem i do restauracji weszły dwie osoby. Pierwsza z osób, które weszły, wyższa i tęższa od tej drugiej, rozejrzała się szybko po restauracji i chciała wychodzić, jednak jego niższy towarzysz go powstrzymał i wskazał na z pozoru pusty stolik. Podeszli do niego oboje.
            - Chyba nie myśleliście idioci, że was nie zauważymy? – pierwszy odezwał się Akanishi. Natomiast drugi z przybyłych zaczął przepraszać.
            - Chłopcy, może i macie rację, trochę za wcześnie na treningi. Przepraszam, że kazałem wam dzisiaj przyjść. Może spotkamy się za półtorej tygodnia i dopiero wtedy zaczniemy na dobre trening. Co wy na to?
            - Zgoda. – zgodził się za wszystkich Tanaka, gdy już wszyscy wyszli spod stołu, po czym dodał – Ale myślę, że możemy dzisiaj dokończyć trening skoro zebrałeś już tych wszystkich choreografów, nauczycieli i tak dalej. Tylko skończymy jeść, dobrze?
       Kamenashi z zadowoleniem kiwnął głową. Akanishi zrobił to samo, z jeszcze większą gorliwością.
            - Tak. Zjedzmy coś! – powiedział.
      Wszyscy jęknęli. Zapowiadał się długi obiad z masą znikającego jedzenia.

1 komentarz:

  1. Ja naprawdę się zastanawiam, czy głupszy jest tutaj Tanaka, czy jednak Akanishi. I dochodzę do wniosku, że jednak Jin, bo Jin jest po prostu przygłupi, a Koki jednak momentami myśli. XD Co za rozkminy...

    Tak czy inaczej, biedny Kame... Naprawdę powinien odwdzięczyć się jakoś Bakłażanowi za ten bardzo kiepski żart. Faktycznie, śmieszne strasznie, że mówią mu o tym, że mogą go wywalić... Nie wiem, naprawdę nie wiem, co on miał w głowie, jak to wymyślał. XD I czemu to Kame do niego lata po porady i w ogóle? Maru jest o niebo lepszy, głowę na na karku, myśli, i przy okazji nikogo nie objada. Jin to tutaj nadwagę powinien mieć od tego całego żarcia. XD Należy mu się za ten cały "żart", jak i ogólnie za wybitną durnotę umysłu. >D

    A Tanaka dobrze kombinował z nakarmieniem Kame. W ogóle powinni go dokarmiać. I w ogóle to do fajnego baru poszli. XD Nie ma to jak barman-gej, hehe... I to pijany, że też go nie wywalili z pracy. XD Naprawdę biedny Kameś, tu Jin, tam barman... masakra, normalnie. Ale od czego ma się przyjaciół. XD
    Nie ma to jak treningi, z których wszyscy zwiewają, i to jeszcze z jaką nienormalną radochą. XD Całe KT, jak dzieci~ <3

    Ja cały czas czekam na kolejne party. XD

    OdpowiedzUsuń